Jedyną rzeczą, którą potrafię zrobić niezwykle cicho, jest płacz. Czuję sie bezpiecznie, gdy nikt go nie słyszy. Gdy mogę bez wyrzutów sumienia zająć się sobą, swoim bólem. Z dala od fałszywych obietnic pocieszenia jakie niesie podobno świat.
Wylałam więc pierwsze łzy i wcale nie poczułam ulgi. Są bowiem takie, które nic nie wyleczą. Nie sa lekarstwem na wyroki śmierci. A jednak płyną. Uparcie, skutecznie, przypominając, że są po prostu ludzkie. Nie będę ich zatrzymywać w następnych dniach. Wiem, że jeszcze będą mi potrzebne. Wiem, że pomimo całej zbroi dzielności zostaje mi na końcu być człowiekiem.
Ale wiem też, że to jeszcze nie jest czas na płacz, na żal. Ten mnie dogoni. Nie wiem, co stanie się ze mną po tym, co stanie się z nim. Śmierć, jedyna pewna nagle w naszym połączonym przez przypadek życiu. Czy ja to przeżyję? Umrze na pewno kolejna część mnie. Mam dosyć tego, że ludzie których naprawdę kocham, umierają. Od samego początku tej miłości wiedzialam, że tak się może stać. Mówiłam, że jestem świadoma, jestem gotowa.
Nikt nigdy nie może być przygotowanym.
Ale to jeszcze nie czas na łzy. Na gdybanie co dalej. Śmierć jest pewna. Czasem tylko doznajemy niełaski okrutnej loterii wiedzy pt "kiedy ". Nie czas więc na płacz, kiedy nadal jest życie. Nie zamierzam spędzić kolejnego pół roku, roku, może kilku lat na cierpieniu. Na to przyjdzie pora, ono sie upomni, a ja stanę się pustym, wydrążonym drzewem. Być może to przeżyję. Być może nie. Ja nie wylosowałam kuponu wiedzy. Wiem, że on na pewno umrze. I nie zrobię mu tego. Nie o mój żal tu chodzi. To jest nieważne.
Na pewno tak samo gdzieś z nim umrze kolejna część mnie. Nie wiem tylko, ile jeszcze mam do rozdania. Jak okrutna wobec siebie ponownie się stanę.
Przeczucie pustki, której nie można sobie ułożyć, na którą nie można być gotowym.
Myślę ciągle o sobie, bo nie potrafię jeszcze znieść ciężaru myśli, że to on znika. To on umiera. To on ma wyrok, śmiertelną chorobę. Jakimi słowami rozpaczy można to opisać?
To trochę paradkoslany łańcuch skupiania się na własnych emocjach, tak jak nieraz ludzie skupiaja się na swoich, gdy mówię im o tym.
Plakalam bezgłośnie w nocy, nie wiedząc kiedy zasnęłam. Aż cudza, tak dobrze znana mi ręka dotknęła moich włosów czule, mówiąc "wracaj do łóżka ". Wróciłam. Umarłam sama przez moment w śnie.
Pozwalam łzom płynąć, choć nie czas na nie. Między narodzinami, jedną śmiercią a drugą i każdą kolejną jest z kolei też tyle miejsca na miłość.
Wstałam do pracy w ciemności.
Zmęczona i obolała, z zapuchnięta twarzą. Ale nadal żywa. Tak jak nadal żywy jest i dzisiaj i jutro i jeszcze bedzie on.
Trzeba żyć, na każdą kolejną śmierć przyjdzie pora.
Cicho jest, gdy śnieg przykrywa cały świat noca.
Reposted from hormeza